poniedziałek, 24 marca 2014

Chwila znów tyranizuje

Jakoś sobie strasznie upodobałam tą teorię o tyranii chwili, pisałam już o niej TUTAJ. Ostatnio znowu mnie dopadła jak czekałam na tramwaj. W stolicy proszę państwa tramwaje jeżdżą co chwilę, nie to co w jakichś tam wsiuńskich miastach. I stoję kiedyś z masą ludzi na przystanku, czekam jakieś 30 sekund i widzę, że podjeżdża nie jeden, nie dwa, ale aż trzy tramwaje! A co tłum obok mnie robi? Wszyscy wsiedli do tego pierwszego, bo przecież nie mają czasu czekać jakieś pół minuty dłużej aż otworzą się drzwi pozostałych.
A jedźcie sobie, co mnie to...

niedziela, 23 marca 2014

Korwin (wcale nie beka) Krul

Towarzyszyłam dzisiaj staremu znajomemu na zjeździe Kongresu Nowej Prawicy w Warszawie.
To chyba było znamienne, że ludzie machali flagami
(nie Polski, flagami partyjnymi), klaskali co drugie zdanie wypowiedziane przez Korwina i innych prelegentów,
 składali owacje na stojąco. Tak mnie zdziwiła euforia zebranych po wejściu Korwina Krula, że nie wiedziałam
co mam o tym myśleć. Już mnie nie dziwi.
Wystąpienie prezesa KNP składało się oczywiście z kilku populistycznych sloganów i niczego więcej, ale i tak wzbudził ekstazę w tłumie, jakby nie wiem jakie mądrości prawił.






prof. Bogusław Wolniewicz fot. warszawa.koliber.org
Z kolei prof. Wolniewicz zreferował kilka kwestii ważnych, które mimo wszystko wydawały mi się trochę banalne i oczywiste jak na tego typu spotkanie ludzi przecież światłych i świadomych. Okazuje się, że wcale nie. To, że rynek jest bezwzględny i dlatego potrzebuje kontroli państwa wydawało mi się jasne. To, że państwo ma zakusy despotyczne i dlatego potrzebuje kontroli ze strony rynku też chyba oczywiste. Nie szokowało mnie też stwierdzenie, że demokracja jest najlepszym ustrojem gwarantującym wolność (monarchia może być spoko, jak monarcha jest mądry, ale jakie są na to szanse?). Profesor Wolniewicz jako jedyny nie otrzymał owacji na stojąco. Jako jedyny został wyśmiany i wykpiony.
Wtedy właśnie do mnie dotarło, że większość zebranych w Pałacu Kultury to monarchiści. I to nie tacy sobie monarchiści, nikomu nie zabraniam. To była zwykła tłuszcza bez kultury (Co z tą marihuaną? wzbudziło tyyyyle emocji), która Korwina najchętniej ozdobiłaby koroną i chętnie oddała mu całą swoją wolność. Korwin Krul. Bez żartów.

czwartek, 20 marca 2014

Potrzebuję tłumacza... rzeczywistości

Polacy o rodzimej administracji i urzędach mogą powiedzieć naprawdę wiele i to niestety złego, ale ja ich wszystkich przebiję! Bo niewielu Polaków musi się udać do Wydziału do Spraw Cudzoziemców, a ja dzisiaj musiałam i co to był za ubaw!
Nikt, absolutnie nikt nie mówił tam po angielsku. Dlatego zresztą musiałam tam być ja, bo moja biedna koleżanka potrzebowała tłumacza. Tak jej powiedziano przez telefon, kiedy wzywano ją na rozmowę: proszę przyprowadzić tłumacza.
Kazano jej przyjść na dziewiątą, ale przecież nikogo nie zdziwi, że o tej godzinie nic nie załatwiłyśmy. Tułałyśmy się od pokoju do pokoju, wszędzie nam mówili, że to nie tu. Chociaż w teorii wiedziałyśmy, że powinnyśmy się znaleźć w pokoju 41 (później się okazało, że jednak 44, ale nie wiem czy to pomyłka koleżanki czy urzędników, więc nie oceniam). Przesiedziałyśmy w licznych kolejkach liczne godziny, przez co dorobiłam właścicieli automatu z paluszkami solonymi, aż w końcu Rika (koleżanka) odbiera telefon i ktoś się jej pyta, czemu nie przyszła o 9. Oczywiście słuchawka została przekazana w me ręce, ja próbowałam zachować spokój i nie krzyczeć, przeszłyśmy grzecznie pod wskazany adres, a co się tam okazało?
Że wezwano szanowną Rikę, bo źle napisała podanie. Jak to źle? Bo tytuł nie mógł być "Wniosek o ponowne rozpatrzenie", tylko "Odwołanie od decyzji". Poza tym wszystko było ok. Poważnie.
Nie wiem jak by sobie Rika tam poradziła sama, bo wszystko załatwiałam za nią ja, dogadując się oczywiście w ojczystym języku. Jakby w ogóle było co załatwiać...
No i taki smaczek na koniec: wszystkie informacje, ulotki, plakaty, wszystko wiszące na tych śmiesznych korkowych tablicach na korytarzach było po polsku. Gotowe druczki do wypełniania (o przyznanie wizy i takie tam) też. A mój hit sezonu to ten tu plakat, co to go aż uwieczniłam na zdjęciu, patrzcie i podziwiajcie. Jakby ktoś nie zauważył w jednej z tych chmurek jest napisane "Potrzebuję tłumacza..."

czwartek, 6 marca 2014

Rodziny się nie wybiera

I tym kontrowersyjnym początkiem wzburzę całą moją publikę, bo wiem, że tylko moja rodzina czyta tego bloga (taka ze mnie dziennikarka pełną gębą). Ale możecie być spokojni, to nie o was.
Ostatnio na zajęciach jedna rzecz mnie bardzo zainteresowała, od razu mówię, że nie ja na to wpadłam, ale miałam jakieś swoje refleksje w tym temacie, którymi nie zdążyłam się podzielić z grupą, więc podzielę się ze Światem.
Rozmawialiśmy o kuwadzie, rytuale dotyczącym głównie mężczyzn w czasie pierwszej ciąży ich żon (a dokładniej w czasie pierwszej ciąży, która jest wynikiem zapłodnienia przez tego konkretnego mężczyznę, bo chodzi w kuwadzie o to, że mężczyzna pierwszy raz staje się ojcem). Rytuał jest bardzo interesujący i dość dziwny, szczególnie jego druga odmiana. Bo odmiany są dwie: albo tabu dotyczące jedzenia, specyficzne stroje itp., albo mężczyzna faktycznie "wczuwa się" w sytuację rodzącej kobiety, kładzie się, krzyczy z wyimaginowanego bólu i symuluje poród.
www.edziecko.pl
Zainteresowanych etnografią odsyłam do źródeł (zapewne do wikipedii, bo komu by się chciało szukać dalej), a ja przechodzę do meritum.
Jedna z koleżanek w grupie wyraziła taką myśl, że może współcześnie modne w naszym kręgu kulturowym porody rodzinne są odpowiednikiem kuwady, a to dlatego, że służą budowaniu silnej relacji rodzinnej, która teraz jest szczególnie ważna, skoro rodzina nie jest już pojęciem tak oczywistym jak kiedyś.
Szalenie ciekawe, prawda? Tak mi się też zdaje, dlatego zaczęłam się zastanawiać czy to ma sens.
I chyba ma. Sto lat temu (a czemu by nie cofać się tak daleko?) rodzina była ukonstytuowana przez prawo i przyzwoitość oraz zgodę społeczną. Mąż i żona żyli razem w jednym domu, wychowując wspólne potomstwo, a rozpady małżeństw nie były codziennością. I taki model dla wszystkich był oczywisty.
Teraz związki strasznie się komplikują. Pomijając idiotyczne dla mnie stosunki partnerskie (ze względu na nazwę, nie z gruntu, nie wtrącam się ludziom w to, czy chcą mieć papier/sakrament, czy nie), istnieją też inne alternatywy: np. małżeństwa, które nie mieszkają razem, chociaż są zgodne albo rodziny patchworkowe, czyli złożone z rozwodników i ich wszystkich dzieci z różnych związków.
Kiedyś wystarczającym klejem rodziny była powiedzmy tradycja. Co nie wyklucza oczywiście innych klejów, które by sklejały bardziej. Teraz tradycji nie ma, warianty są różne i trzeba przyznać, że bardziej kruche, czyli też wymagające większej pielęgnacji. Może stąd w parach potrzeba przeżywania takich ważnych momentów jak przyjście na świat dziecka wspólnie, żeby właśnie scalić się jako rodzina, mieć jakieś podstawy istnienia, poza danym sobie słowem (i to nawet nie przysięgą przed autorytetem, tylko zwykłą obietnicą). Czy to jest dobry sposób to już jest inna bajka, nie mnie się wypowiadać, ale i tak się wypowiem.
Chyba nie. Są pewne rzeczy, które mogłyby jednak pozostać tabu. Ale niech tam ludzie robią co chcą, dopóki nie szkodzi to innym.
Tak się rozpisałam... Bardzo przepraszam.
W Warszawie nic ciekawego, tym bardziej przepraszam.
Ps. Chciałam wrzucić zdjęcie z porodu rodzinnego, żeby mieć więcej grafik, ale nie zrobię wam tego.

poniedziałek, 3 marca 2014

Update do posta o Gruzji

Głupota nie popłaca jeszcze bardziej. Okazuje się, że "tylu muzułmanów" to 7-9%, a nie 70% jak myślałam, że poinformował mnie Gruzin. Najwyraźniej się nie dogadaliśmy. A ja powinnam sprawdzać informacje w dobrych źródłach. Wybacz świecie takie karygodne wpuszczenie w maliny.
Miłego dnia.


sobota, 1 marca 2014

Początek jest najważniejszy

Napisałam takie ładne słowo wstępne do swojego licencjatu, że aż żal się nie podzielić, więc zapraszam:


 "Przede wszystkim na wstępie chciałabym zaznaczyć sprawę kluczową dla zrozumienia tejże pracy, jak i każdej innej jej podobnej. Chodzi mianowicie o fakt, że tekst ten jest całkowicie zbędny dla rozwoju nauki, żaden przeciętny czytelnik nie będzie miał nawet dostępu do niego, jeśli ewentualnie chciałby się z nim zapoznać, a ci, którzy w teorii mają ten nieszczęsny obowiązek, prawdopodobnie i tak go nie wypełnią. Praca ta, ze względu na wymogi zewnętrzne, będzie zawierała jedynie śladowe ilości przemyśleń własnych autorki, a jej przeważającą część stanowić będą cytaty z innych autorów i powielone myśli wyrażone wcześniej w innych publikacjach. Wyjaśniwszy tę podstawową kwestię, życzę udanej lektury."

Z warszawskiego frontu: W moim mieście piwo w barze jest tańsze niż tu w sklepie. Konkretnie Pilsner Urquell. Nie to że każde. Bez przesady.
Miłego weekendu.