środa, 14 maja 2014

Kto by pomyślał, że jestem liberałem? Liberałką?

Minęło pińcet lat, to czas najwyższy na nową notkę. Szczególnie, że licencjat się sam nie napisze, ale ja też tego nie zrobię. Ho ho, ale żarcik.
Ad rem! Mam takie zajęcia z bioetyki powiedzmy. Nie tak dokładnie, ale niech będzie.
Dziś rozmawialiśmy o kłopotach w zdefiniowaniu śmierci. Bo jak ktoś jest warzywo to żyje czy nie żyje? Jest osobą czy nie jest? Trudno ocenić. Głównie dlatego, że nie da się postawić jednoznacznej diagnozy określającej, czy ktoś jest świadomy, czy nie. A jeśli nie wiemy, czy jest świadomy, to nie wiemy, czy jest osobą (w skrócie), a wtedy nie wiemy, czy lepiej go trzymać pod aparaturą, czy lepiej pozwolić mu umrzeć.
No i drugie już zajęcia z rzędu w sumie zastanawialiśmy się, co z tym fantem zrobić.
A ja sobie tak pomyślałam oto:
Po co za wszelką cenę ustalać jedyną słuszną wersję? To jest naprawdę trudne, nie da się tego rozwiązać, bo niby jak, skoro medycznie się nie da? Ktoś musiałby arbitralnie stwierdzić "tak" albo "nie". A kto miałby to zrobić? Czy więc nie lepiej by było, żeby bioetycy nie starali się za wszelką cenę ustalić nowych kategorii potrzebnych do uporządkowania świata, który coraz bardziej się komplikuje, a w zamian za to skupili się na edukacji ludzkości w tym sensie, że pobudziliby ludzi do myślenia refleksyjnego na tematy etyczne i zostawili tym właśnie ludziom prawo decydowania o sobie i ewentualnie o swoich bliskich? Dlaczego mam podejmować decyzję za panią X, że jej mąż już nie żyje, chociaż wcale nie jestem pewna? Albo odwrotnie, czemu mam wmawiać panu Y, że jego córka żyje, skoro równie niewiele o tym wiem? Niechże ludzie wezmą na siebie obowiązek myślenia i niech odpowiedzialność za tak trudne decyzje po prostu spadnie na nich.
Nieprawdaż?