piątek, 15 lutego 2013

Antropolog - zawodowy przyjaciel

Dawno, dawno temu, kiedy świat skrywał jeszcze jakieś nieznane lądy, antropologia była nauką poznającą egzotyczne ludy. A poznawała je z perspektywy europocentrycznej - My, biali naukowcy z cywilizowanych krajów przyszliśmy badać Was- tubylców, których kultura na pewno jest gorsza od naszej, a teraz sprawdźmy, dlaczego. Najlepiej sprawdźmy na odległość.
Później pojawił się Malinowski i powiedział, że poznać kulturę można tylko wtedy, kiedy się w niej uczestniczy, niemal stapia z nią na czas badań.
Współcześnie antropolodzy prawie chorobliwie starają się dojść do całkowitego obiektywizmu, oczywiście traktują już (i słusznie) wszystkie kultury tak samo, zbliżają się do badanych, a nawet - dla dobra badań, stają się ich przyjaciółmi. Bo przecież przyjacielowi powie się więcej, niż obcemu człowiekowi, szybciej wprowadzi się go do zamkniętej społeczności.
Problem polega na tym, z czego zresztą również antropolodzy zdają sobie sprawę, że przyjaźń między badaczem a badanym może nie być do końca etyczna. Jak można poznać kogoś, otworzyć się na niego i pozwolić jemu także się otworzyć i zbliżyć, a później, kiedy ma już się zebrany materiał powiedzmy na książkę, wyjechać i nigdy nie wrócić? Czy tak wygląda przyjaźń?
Problem stosunku antropolog-badany pokazany jest w ciekawy sposób w norweskim filmie "Historie kuchenne". Pierwsze, co rzuca się w oczy, to wysokie krzesło badacza, na którym ma siedzieć, kiedy obserwuje badanego. Zaczynamy więc od dystansu: wysoko-nisko, bohaterowie nie mają okazji się do siebie zbliżyć, bo dzieli ich widoczna odległość. Z czasem dystans się zmniejsza, a bohaterowie stają się sobie coraz bliżsi, w końcu się zaprzyjaźniają. I wtedy następuje moment nieunikniony - badanie dobiega końca, antropolog musi wyjechać. W filmie rozwiązanie pokazano tylko jedno - można mieć jedno albo drugie: pracę albo przyjaźń. Folke wybiera przyjaźń, rezygnuje ze swojej pracy i zostaje z nowym przyjacielem.
Inny problem polega na tym, że jak twierdzi Katarzyna Kaniowska*, dialog nie wzmaga autentyczności badań - wręcz przeciwnie, a to dlatego, że jest on ciągłą ugodą pomiędzy rozmówcami, ukrywa jakieś prawdy. Nie zawsze coś zostanie wypowiedziane, czy to ze wstydu, czy to z poczucia naruszania świętości przedmiotu rozmowy - łatwiej jest po prostu to coś pokazać. Kaniowska zauważa też, że dialog sam w sobie jest już interpretacją (słów badanego), więc zmniejsza obiektywizm.
Sięganie poziomu badanych jest moim zdaniem jak najbardziej krokiem w dobrym kierunku. Empiryczne poznawanie ich kultury również. Ale czy w dążeniu do pozbycia się własnej perspektywy kulturowej, do jak największego wtopienia się w obcą kulturę antropologia nie zapędza się za daleko? Czy przez za duże spoufalenie się z inną kulturą nie wróci do punktu wyjścia - będzie tak samo nieobiektywna jak wcześniej, tylko z innego powodu. Złoty środek to chyba jednak zawsze najlepsza zasada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz