Rozmowa z dr hab. fizyki teoretycznej i prof. filozofii Marianem Grabowskim o idei uniwersytetu i wielu innych rzeczach.
Czy jest możliwe,
aby zajmować się jakąś dziedziną nauki neutralnie
światopoglądowo?
Ludzie ze swej
natury są stronniczy. Także w sferze poglądów. O bezstronność,
w tym o bezstronność światopoglądową w poznaniu humanistycznym
trzeba zabiegać. Realizacja ideału obiektywnego poznania wymaga
wysiłku. Jest to jeden z trzech ideałów nauki: racjonalność,
prawda, obiektywizm. Dobić się we własnym rozwoju naukowym postawy
rzeczowego obiektywizmu, powściągać obecne w nas partyjniactwo to
wielki sukces.
Polskie
społeczeństwo jest w zasadzie podzielone na dwa obozy: liberalny i
konserwatywny. Czy w środowisku naukowym też tak jest?
A jakże! Zgodnie
z weberowskim ideałem nauki uczeni w swojej pracy powinni to jednak
przezwyciężać. Uniwersytet powinien być wolny między innymi od
stronniczości politycznej. Tu ma chodzić o prawdę. A nie istnieje
prawda moja i prawda twoja. Prawda jest ponadpartyjna. Zostać tylko
przy swoich racjach, uznać ostateczny charakter swoich poglądów to
najczęściej rezygnować z dążenia do prawdy. Zaangażowanie
ideologiczne to śmierć dla uniwersytetu. Uczeni nie mają być
grupą wyznawców ideologii. Mają poszukiwać prawdy. To jest
trudne, łatwiej tkwić w grupie zwolenników określonej idei, niż
krytycznie ją badać.
W takim razie, co
Pan Profesor sądzi o panoszącym się na wszystkich wydziałach
okołohumanistycznych relatywiźmie?
Jest taki rodzaj
pospolitego relatywizmu, który staje się ideologią poznawczego
lenistwa. Podaję studentom na wstępie do filozofii taki przykład.
Ludzie piją wino. Jeden mówi: smaczne, drugi niesmaczne. Smak wina
wygląda na coś wysoce względnego. Trzeci spróbuje go kiper.
Ponazywa składniki smakowe, zapachowe, poda rocznik, winnicę,
gatunek. Poznaje smaki wina, a nie tylko swoje odczucia. Ale on tego
się w trudzie uczył! Jest poznającym, a nie poznawczym leniem,
który poprzestaje na odczuciach, a ze swego lenistwa robi cnotę.
A nie sądzi Pan
Profesor, że generalnie na uniwersytetach zanika ten wymóg
dochodzenia do znawstwa? Obniża się poziom wymagań.
Widzę, że tak
się dzieje.
Wracając do
relatywizmu. Czy ma on w ogóle jakąś rację bytu na uczelni?
Rację bytu ma
różnorodność poglądów, pomysłów, ujęć, ale relatywizm jako
ideologia jest dla poznania naukowego niezwykle szkodliwy. Gdyby
Einstein był takim relatywistą, to nie wymyśliłby szczególnej
teorii względności. Nie szukałby tego, co niezmienne,
niezależne od układu odniesienia. Tymczasem prędkość światła
okazała się takim niezmiennikiem: taka sama w każdym inercjalnym
układzie odniesienia. I nie tylko ona.
Czy uważa Pan
Profesor, że poza kształceniem umysłów, uniwersytet ma też za
zadanie kształtować moralność studentów?
Jakby
on dobrze kształtował umysły, zmuszał do wysiłku studentów, to
zarazem kształtowałby ich moralnie. Coś Pani zacytuję: „w
oparciu o raporty (opublikowane przez Jonathana Gathorne –
Hardy’ego w The Public School Phenomenon) można stwierdzić, że w
najlepszych angielskich szkołach dla chłopców w 1840 roku
przeznaczano 75 – 80 procent czasu nauczania – 40 godzin
tygodniowo – na języki klasyczne.”1
To kucie.
Przecież elicie urzędniczej brytyjskiego imperium, bo to ją te
szkoły kształciły, te klasyczne języki w praktyce nie były do
niczego przydatne, ale praca z tym związana kształtowała
charakter.
W przypadku
uczonych ich moralność, ich ethos określa dopasowanie się do
wymogów ideałów poznawczych, o których mówiłem, a także do
ograniczeń nakładanych przez metodę. Nie pamiętam, kto to
powiedział, a powiedział z pewnością trafnie: moja metodologia
jest moją moralnością.
Co w takim razie
sądzi Pan Profesor o figurach wątpliwych moralnie w środowisku
akademickim, takich np. jak Zygmunt Bauman, były pracownik KBW
(Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego zajmującego się w czasach
PRLu walką z polskim podziemiem), a obecnie gwiazda wśród
naukowców?
Nic nie sądzę:
w sensie nie osądzam. “Gwiazda” – słowo, którego Pani użyła,
chyba nie jest trafne. Iluś akademików wybrało Zygmunta Baumanna
na swego nauczyciela. Ludzie myślą, że nauczyciel sam wybiera
uczniów. Tak, ale najpierw to oni wybierają jego. Proszę spojrzeć
na przykład Jezusa. Ludzie za Nim chodzą, chcą być jego uczniami.
Wybierają Go na swego nauczyciela. On dopiero znacznie później
wybiera swoich dwunastu uczniów z tego tłumu, który za Nim idzie.
Tu iluś wybrało Z. Baumanna na swego nauczyciela. Ja bym go na
swego nauczyciela nigdy nie wybrał. Tyle.
Ale ja nie mam
takiego wyboru. Uczniowie Baumana to moi nauczyciele. Gdzie jest w
takim razie mój wybór?
Pani dzięki
swoim nauczycielom może posłuchać i poczytać to, o czym on pisze.
Nie każdy filozof, którego poglądów uczą się studenci na
historii filozofii, musi stać sie ich nauczycielem. Każdy sobie
kogoś wybierze, może nikogo, może swego nauczyciela poszuka z dala
od środowisk akademickich. Ma Pani wybór nie gorszy od mojego.
Ostatnio doszłam
do przekonania, że zaufanie dla wykładowców i wiedzy przez nich
przekazywanej mogłabym mieć może tylko na teologii. Zgodzi się
Pan Profesor ze mną?
Na pewno nie.
Odpowiedzialny nauczyciel tak samo jak uwodziciel nie w sensie
seksualnym, a mentalnym, ideolog jak i ktoś uczący samodzielności
myślenia może pojawić się i na teologii, i na filozofii, i na
Pani studiach też. Ale kwestia zaufania jest tu rzeczywiście bardzo
ważna: jeśli go nie ma, nie ma relacji mistrz-uczeń. Ona nie może
zaistnieć bez zaufania. Natomiast tam, gdzie zaufanie, tam też
zawsze możliwość jego nadużycia. Etos ucznia ma swoje ryzyko.
Istnieją jeszcze
w ogóle na uczelniach takie relacje?
Nie są częste,
ale bywają.
A czy czasem nie
jest tak, że to nauczyciele nie chcą stać się mistrzami, brakuje
im pasji, może powołania?
Oczywiście, są
marni studenci, ale bywają też marni nauczyciele.
W takim razie,
czy nieustanny i zdecydowany spadek poziomu i wartości wyższego
wykształcenia jest winą mało ambitnych studentów, czy mało
wymagających nauczycieli?
Nie chcę się
stawiać w roli sędziego, szczególnie, że proces, o którym pani
mówi, jest złożony. Przede wszystkim szkoły wyższe stały się
masowe. Kiedyś tak nie było, uczelnie były znacznie bardziej
elitarne. Teraz większość kształci się na uniwersytecie, a jak
mówi krzywa Gaussa – większość jest przeciętna. Tak więc
poziom nauczania trzeba dostosować do możliwości studenta.
Natomiast bardzo ważne jest, żeby gdzieś poprzeczkę zawiesić:
jest oczywiste, że dzisiejszy student nie będzie w stanie opanować
tak trudnego materiału, jakiego kiedyś wymagano, ale mimo wszystko
trzeba mu ustalić jakiś próg. Dlatego stawiam dwójki. Bo czym
jest dwójka dla studenta? Komunikatem: nie nauczyłeś się, nie
wiesz wystarczająco dużo. Wtedy student ma szansę poprawić,
uzupełnić braki. Jeśli zabierzemy poprzeczkę, to studenci się
uwstecznią i zaczną “raczkować”. A człowiek zaczął się
rozwijać od wtedy, gdy przyjął postawę wyprostowaną.
Czy jest
możliwość, żeby uniwersytety znów zaczęły kształcić tylko
elity?
Jestem
przekonany, że to niemożliwe. Są pewne procesy, które są już
nieodwracalne. Moim zdaniem, jedynym sensownym rozwiązaniem jest
tworzenie szkół elitarnych – dla najzdolniejszych.
Wracając do
poprzedniego pytania, co jeszcze powoduje spadek poziomu?
Brak motywacji.
Niewielu uczy się dla samej satysfakcji poznawania, większość dla
jakichś wymiernych korzyści. A jakie możliwości czekają teraz na
absolwentów uniwersytetów? Pizzeria, kasa w supermarkecie,
emigracja. W czasach moich rodziców skończony uniwersytet, to była
istotna zmiana półki w społeczeństwie, prestiż, rodzaj gwarancji
dostatku materialnego.
Jak Pan Profesor
sądzi, skąd bierze się brak szacunku dla nauczycieli akademickich
wśród młodzieży?
Ja muszę żyć w
bańce, bo tego nie doświadczam. Może to wynika z tego, że stawiam
dwójki, przez co studenci czują do mnie respekt, a może mam po
prostu miłych studentów.
Niedawno Ruch
Narodowy próbował zorganizować dyskusję na Uniwersytecie
Warszawskim, środowiska lewicowe także zostały zaproszone, a mimo
to, z powodu nacisków młodzieżówki Partii Zielonych rektor
cofnął zgodę na tę dyskusję. Nie sądzi Pan Profesor, że
ogranicza to pluralizm poglądów?
Wracamy w naszej
rozmowie do sprawy politycznej, ideologicznej stronniczości i wymogu
bezstronności politycznej uniwersytetu, jego nieideologicznego
charakteru. Uniwersytet nie powinien być wciągany w grę polityczną
ani przez uczonych o poglądach prawicowych ani lewicowych.
Doktrynerstwo lewicowe, które się na naszych uniwersytetach
rozpycha, jest dla jego misji nadzwyczaj szkodliwe. Pod płaszczykiem
neutralności światopoglądowej i naukowości pakuje w głowy
młodych ludzi rozmaite ideologie. Niszczy ideę uniwersytetu,
zamienia uniwersytet w plac walki politycznej. To się skończy
fatalnie. Wspólnota uniwersytecka wyznaczana przez wartość prawdy,
racjonalności i obiektywizmu nie jest nieśmiertelna. Zależy od
naszych starań, od naszej dbałości o realizację tych ideałów.
Zamienić uniwersytet na partyjną szkołę łatwo, ale to krok w
stronę barbarzyństwa. Obawiam się, że na długie dziesiątki lat
nieodwracalny. Barbaryzacja ludzkich wspólnot jest łatwa, ale ich
cywilizowanie to proces bardzo mozolny.
Czy w takim razie
np. Peter Singer- naukowiec o bardzo radykalnych i sprzecznych z
etyką chrześcijańską, moim zdaniem sprzecznych z człowieczeństwem
poglądach, który mimo to stoi na świeczniku, jest symbolem naszych
czasów – nowego totalitaryzmu, czy może jednak ma on prawo do
swoich poglądów i swoje miejsce w dyskursie naukowym?
Arystoteles
gdzieś napisał, że ludzie, którzy twierdzą, że wolno zabić
własną matkę, zasługują nie na pouczenie, lecz na chłostę.
Warto to, co napisał, rozważyć, bo to bardzo roztropne. Pewien typ
relatywizacji tego, co określa ludzki świat bardzo fundamentalnie,
jest bardzo niebezpieczny. Poza tym te relatywizacje ogłupiają
tego, kto ich dokonuje. Chłosta w czasach Arystotelesa służyła
jako narzędzie wychowawcze. Swoją dolegliwością miała
uprzytomnić wartość tego, co zakwestionowano. Rózga jako
narzędzie przywracania roztropności (śmiech).
Prawo do swoich
poglądów ma każdy, ale nie każdy pogląd dopuszczamy do dyskursu
publicznego. Na przykład poglądy faszystowskie. Problem jest tu
bardziej złożony.
Filozof, etyk
może szukać prawdy – przykładowo rozważać granicę
relatywizowania wartości ludzkiego życia, wtedy realizuje swój
ethos, może też się mu sprzeniewierzyć i stać się ideologiem.
Nie służy prawdzie, nie pyta jak jest, nie docieka, ale głosi
gotową odpowiedź. Ma ona taką właściwość, że zwalnia z
myślenia krytycznego, często jest utopijna, usprawiedliwia nasze
winy, tłumaczy nas z krzywd, których się dopuściliśmy. Trzeba
pamiętać, że ideologia jest substytutem prawdy. Ideologia
poprawności politycznej, ideologia jakości ludzkiego życia, ale
także religia może zostać przez wyznawców zdegradowana do roli
ideologii. Człowiek jest istotą, której trudno wytrzymać
napięcie, jakie niesie z sobą poszukiwanie prawdy. Poddaje się
pokusie: idzie na ideologiczną łatwiznę często odurzony emocjami,
które mu tu towarzyszą.
Dziękuję za
rozmowę.
1
J. Derbyshire – Obsesja liczb pierwszych, Wyd. NAKOM,
Poznań 2009 str. 49
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz