poniedziałek, 2 września 2013

Jak telewizja do spółki z internetem zrujnowały Twoje życie

Rozmawiałam niedawno z siostrą o tym, jak destrukcyjny wpływ na człowieka ma telewizja. Na YouTube można obejrzeć całkiem ciekawą serię filmów dokumentalnych w tym temacie - How TV ruined your life.
Charlie Brooks, który prowadzi program, mówi o strachu, którego uczy nas telewizja. Pierwszy przykład, który przychodzi mi do głowy, to Marsz Niepodległości, na który obawiam się co roku jechać z powodu zamieszek, chociaż w gruncie rzeczy jest to wydarzenie spokojne, a bójki to marginalny element obejmujący tylko skrawek pochodu. No ale w wiadomościach pokazują co innego.
Ale moim zdaniem najbardziej zgubne są seriale i programy lifestylowe, oglądane głównie przez młodych ludzi, gdzie znajdują oni model życia, w którym wszyscy są piękni i zazwyczaj szczupli, nawet jeśli jedzą jak prosiaki, wszyscy żyją dostatnio, niezależnie od wykonywanej pracy, a wszystkie kataklizmy życiowe da się łatwo zażegnać. I jak z takim odniesieniem cieszyć się z własnych osiągnięć i poziomu życia, który prawdopodobnie nigdy nie dosięgnie telewizyjnego ideału?
Jednym z takich seriali, które sama oglądam jest Jak poznałem waszą matkę i to ten serial będzie moim przykładem na to, jak telewizja w połączeniu z internetem jeszcze bardziej dobiera nam się do mózgu. Pomijając to, że bohaterowie mają zadziwiająco dużo pieniędzy jak na swoje stanowiska, że ich sylwetki absolutnie nie odpowiadają ich stylowi życia itp. itd. to dla mnie istotne teraz jest to, jak ich świat wymieszał się z naszym. Wszystkie strony internetowe, o których mówi się w serialu istnieją naprawdę, wszystkie filmiki na YouTube też, nawet blog Barneya. Może to jeszcze nie świat realny, ale czy na pewno? Przecież większość z nas i tak przenosi się coraz bardziej do sieci i to, co w niej znajduje, traktuje się całkiem serio. Więc kiedy świat serialowy przenika się z wirtualnym, to tak, jakby Ci bohaterowie bardziej istnieli. A przez to my jeszcze bardziej zatapiamy się w Tamtej wizji rzeczywistości.
Wydaje mi się, że to samo można powiedzieć o tzw. cityplacement, czyli formie promocji miast np. w serialach (jak promowanie Torunia w Lekarzach itd.), gdzie umiejscawia się akcję fikcyjnej historii w bardzo konkretnym, istniejącym naprawdę miejscu, przez co też granica między prawdą a fantazją się zaciera.
Nie mówię, że to coś, co przekreśla nasze życie albo ma tak destrukcyjny wpływ, że jakość życia drastycznie się zmniejsza. Ale nie można też powiedzieć, że jest się na to całkowicie odpornym. Bo to jest niewykonalne. I lepiej chyba wiedzieć o swoim wrogu, żeby skuteczniej się przed nim bronić.

1 komentarz: